Alienacja rodzicielska – czy warto iść do sądu?

Alienacja rodzicielska – czy warto iść do sądu?

Na grupach na Facebooku to pytanie pada dość często. I chyba każdy alienowany je sobie zadawał. Obstawiam, że zadawał sobie to pytanie później niż wcześniej. Bo przecież to oczywiste, że żyjemy w państwie w jakimś stopniu cywilizowanym, w jakimś stopniu państwie prawa. Dopiero po jakimś czasie sobie uświadamiasz, że wcale nie. A po jakimś czasie najbardziej frustrującą radą „życzliwych” i nawet tych realnie życzliwych jest to abyś poszedł do sądu załatwić te sprawy…

Twoje dziecko / dzieci są zakładnikami alienatorki. Są przetrzymywane przez terrorystkę dla pieniędzy, zemsty a także z powodu problemów psychicznych alienatorki. Tudzież, jak bardzo ciekawie wywnioskował Jarosław Szynkarek na swoim kanale YouTube – powodem jest instynkt. Jakkolwiek – alienator jest gorszy od terrorysty. Terrorysta przynajmniej postawi jasne żądania, np. konkretną kwotę i z góry wiadomo o co jest gra, a także kto jest tym złym. W alienacji rodzicielskiej nie ma żądań, które gdy spełnisz, to masz kontakt z dzieckiem. A krzywda, którą alienatorka wyrządza jest tak rozmydlona, że nawet społecznie, czy w sądzie to nawet niekoniecznie robi coś niewłaściwego. Może nawet jest bohaterką. Co ty z tym zrobisz?

Wojciech Cejrowski kiedyś przytoczył przykład stanięcia do walki nawet gdy wiemy z góry, że jest przegrana. To są sytuacje wyjątkowe. Właśnie gdy chodzi o osobę najbliższą. Idzie facet z żoną, partnerką, dziewczyną… Napada na nich powiedzmy 3 typów. Realnie szanse, że im się gość skutecznie w pojedynkę przeciwstawi są zerowe. Ale nie odchodzi, nie ucieka zostawiając swoją kobietę. Podejmuje tę walkę. Dla zasady, dla honoru, bo tak trzeba.

Z czym się mierzysz?

Musisz sobie zdawać sprawę, że batalia, którą rozpoczniesz to co najmniej kilka lat. Moim zdaniem absolutne minimum to 3 lata batalii, choć nie wierzę aby miało szansę się to tak szybko rozegrać. Raczej stawiam na 4-5 lat spędzonych w sądach aby móc określić, że zrobiłeś co mogłeś i czas odpuścić, bo droga prawna została wyczerpana, albo osiągnąłeś sukces. Porównam to do przebiegnięcia maratonu, bo to przykład dalece mi bliski. Czy dystans maratoński jest dla każdego? Nie powinien być. Czy jest? Tak. Ale bez przygotowania, wiedzy najzwyczajniej w świecie może się dla ciebie źle skończyć lub zrobisz sobie krzywdę i grubo to odchorujesz. Czy ktoś będzie mieć do ciebie pretensje, że nie staniesz do sądowej batalii, która umęczy się co najmniej psychicznie i z góry wiadomo, że na jakieś 98% nic nie osiągniesz realnie? Może tak. Może to twoje dzieci będą mieć za 15 czy 20 lat pretensję do ciebie, że o nie nie walczyłeś. Kto to zrozumie? Tak naprawdę tylko ten kto sam przeszedł tę drogę.

Jeśli nie pójdziesz do sądu to sąd i tak „do Ciebie przyjdzie”. Ty możesz chcieć uniknąć konfliktu, to tym bardziej alienatorka wykorzysta tę instytucję by cię zniszczyć. Możesz być jednym z tych co ignorują sądy, bo to przecież „amerykańskie korporacje”, bo mają jakiś tam numer DUNS z jakiegoś rejestru, więc są dla ciebie nic-nieznaczącą instytucją. Może i dla ciebie mogą sobie nic nie znaczyć ale takie mamy prawo i taki stan, niezależnie od tego co sobie myślisz o danej sędzi czy sądach ogólnie.

Uważam, że maraton jest dobrym porównaniem. Kto przebiegł ten zrozumie. Ta długa walka. To wyczerpująca emocjonalnie batalia, które sprawdzi cię pod każdym względem. Musisz być odporny psychicznie, udowadniać rzeczy oczywiste, a odpierać absurdalne. Będziesz walczyć na sali sądowej z kłamstwami drugiej strony i jej świadków, a przy tym musisz mieć nerwy ze stali. Będziesz czekać rok lub dłużej na samo wyznaczenie terminu w sprawie, a otrzymasz pismo, że sąd w kwestii sprawności działania nie ma sobie absolutnie nic do zarzucenia. Będzie cię zżerać frustracja.

Tylko nie bądź sam. Nie daj się porwać wariatom, którzy popłynęli. Znajdź kogoś rozsądnego kto na tej drodze jest ze 2-3 lata dłużej niż ty.

Kiedy powiedzieć sobie „dość”

Uważam, że już na początku tej drogi musisz określić dla samego siebie gdzie znajduje się granica tych działań. Kiedy odpuścić i uczciwie sam przed sobą, a kiedyś (czego życzę) przed dziećmi, powiesz, że zrobiłeś wszystko co mogłeś.

Znaczenie ma też wiek dzieci. Jeśli np. dziecko ma 15 lat – nie zdążysz przeprocesować spraw w sądzie do jego pełnoletności. Szkoda zaczynać.

Powiem wprost, że uważam, że wielu ojców popłynęło. W ślepą walkę z całym systemem. W jakieś teorie typowo spiskowe lub budzące podejrzenia, że taki osobnik w tym wszystkim się porządnie zatracił. W dziką walkę z sądami, policją, prokuraturą i spolaryzowanym spojrzeniem na świat – albo ze mną albo przeciwko mnie.

Don Kichot - walka z wiatrakami

Uważam, że musisz wiedzieć kiedy odpuścić. Kiedy działania, które zaczynasz podejmować w niczym nie pomogą a jedynie ci zaszkodzą, gdy zaczynasz się szarpać jak dzikie zwierze. Życzę abyś miał w pobliżu osobę, która ma na ciebie wpływ i powie ci byś zbastował. Odpuść tę szarżę, wycofaj się, żyj.

Jak zrobiłem ja?

Postanowiłem maksymalnie wykorzystać drogę prawną. Stosując wszystkie dostępne w tym zakresie metody. Czyli nie jak z adwokatem, że po najmniejszej linii oporu. Do żadnej sprawy nie wziąłem adwokata. Adwokaci mi się przydali, ale tylko adwokaci alienatorki. Adwokat gdy weźmie hajs to będzie dążyć do tego by jak najmniej bujać się ze sprawą i jak najszybciej ją zakończyć (przecież pieniądze te same). Np. tylko dzięki adwokat drugiej strony moja sprawa rozwodowa zakończyła się na pierwszej rozprawie.

Nie mógłbym spokojnie żyć, z myślę że nie wykorzystałem oczywistych, podstawowych dostępnych metod by zawalczyć o dobro moich dzieci. W przyszłości co bym im powiedział? Że nawet nie spróbowałem o nich zawalczyć, że poddałem się zanim zacząłem…?

Ze spraw sądowych stricte związanych z dziećmi założyłem sprawy o:

Do tego dołączył do dwóch ostatnich wymienionych spraw Rzecznik Praw Dziecka i do tych samych prokuratura na dziś to z 5 razy już prosiła sąd o akta (ale się prokuratura doprosić nie może, a pewnie dołączy prokurator do sprawy). Tu już tylko jako ciekawostka… 23.X.2020 prokuratura zgłosiła się do sądu z prośbą o „pilne” wypożyczenie akt. W styczniu 2021 prokuratura znów dostała informację, że akt nie otrzyma. W marcu 2021 prokuratura znów usłyszała, że nadal akt nie zobaczy. Niestrudzenie prokurator prosi sąd o akta sprawy aby w lipcu 2021 ponownie usłyszeć, że ich nie może otrzymać. Jestem pełen podziwu za wytrwałość dla prokuratora. Bez ironii.

Poszedłem na badania OZSS. Z własnej woli uczęszczałem przez dwa miesiące na warsztaty umiejętności wychowawczych. Byliśmy na mediacjach z dwójką mediatorów.

Jeżdżę na nie-kontakty. Ale w tym wszystkim staram się zdystansować emocjonalnie, zracjonalizować, na zasadzie, że co mogę to robię, w ramach możliwości. Aby mnie to nie pochłonęło, nie zniszczyło, nie wypaliło. Dalej żyć, układać swoje życie.

Zapytasz może w jakim punkcie jestem tej batalii… A no takim, że od ponad 3 lat (od 8 lipca 2018) nie widzę synów (mimo pełni władzy rodzicielskiej i prawomocnych wyroków sądowych gwarantujących mi kontakt z dziećmi) a w kluczowych sprawach czekam sobie na wyznaczenie terminów. Zobaczymy co przyniesie przyszłość.

Ojciec

3 komentarze/y do “Alienacja rodzicielska – czy warto iść do sądu?

  1. Gratuluję sukcesywnie realizowanego planu i świadomości jak bronić własnego zdrowia psychicznego. Nawet jeżeli kontakt z dziećmi jest niestety jeszcze w przyszłości, to Twoja rozsądna walka, zmagania i uczciwość wobec własnego sumienia są już swego rodzaju pozytywnym rezultatem.

    Wiadomo, że problem przede wszystkim tkwi w alienatorze i na niej i drodze prawnej (oraz przede wszystkim na sobie samym) powinno się skupić uwagę. Ważnym pytaniem dla mnie też jest, jak postępować z dzieckiem/dziećmi, jak z nimi rozmawiać z dziećmi (np. 10-12 lat) w takiej sytuacji. Jak szukać dojścia od dziecka, kiedy alienacja wchodzi już w ostatnią fazę – całkowitego zerwania kontaktu z rodzicem. Aby chociaż utrzymać jakąś nić komunikacji. Starać się normalnie zachowywać i dbać o siebie? Rozmawiać trochę o swoich emocjach, kiedy jesteśmy smutni czy rozczarowani? Nie poruszać trudnych tematów, bo i tak cały ten szajs jest za trudny? Być czasem stanowczym, aby dziecko choćby z szacunku odpisywało czy oddzwaniało? Czy cierpliwie czekać 5 lat, bo moc instynktu matki pokonuje wątpliwości i uczucia dopiero kształtującego się emocjonalnie dziecka?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *