Spotkania z dziećmi w pokoju pod nadzorem

Spotkania z dziećmi w pokoju pod nadzorem

Wyznaczone przez sąd rejonowy kilka kolejnych spotkań ku memu zaskoczeniu się odbyło. Odbyły się dawno, ponad rok temu. Tym bardziej myślę, że z perspektywy czasu i właściwie bez emocji mogę obiektywnie podzielić się przemyśleniami w tej kwestii.

Przed tymi spotkaniami solidnie i długo biłem się z myślami czy uczestniczyć w tym czy zignorować. To już była długo trwająca alienacja (prawie równe 3 lata samej izolacji z pojedynczymi incydentami) i wiedziałem czego spodziewać się zarówno po wszelkich „ważnych” instytucjach jak i po matce moich synów, a wynikowo po całej sytuacji. Ale jak każdy rodzic alienowany, który nie widział dziecka w ogóle rok lub dłużej – gdy nadarza się sposobność by spędzić z nim godzinę czy nawet kilka godzin – gotów wiele za to oddać. Czy jednak warto? Przeczytaj dalej…

Treść postanowienia sądu w tej materii brzmiała:

…w cztery kolejne środy miesiąca poczynając od dnia 15 czerwca 2022 roku na terenie Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w […] w godzinach od 14:30 do 15:30 w obecności psychologa…

Nazywanie tego miejsca Centrum Pomocy Rodzinie samo w sobie już jest kpiną. Nie pomogli mojej rodzinie w niczym (ani mi ani dzieciom, matce pomogli pokazać swój triumf i mnie upokorzyć). Powiedzmy, że mieliby chęci pomóc, ale nie wyszło… Nie – ewidentnie kobiety w tej instytucji nie miały zamiaru zrobić nic pożytecznego. Kolejna socjalistyczna instytucja, w której głównym zadaniem jest produkowanie tylko im potrzebnych jakże ważnych dokumentów. Takich dokumentów, które, jak wiemy, bardzo realnie pomogły takim dzieciom jak świętej pamięci Kamilek i inni.

Abyś jednak nie pomyślał/a, że po prostu frustrat wylewa swoje żale i nic to nie wnosi merytorycznego… do rzeczy. Abyś mogła/mógł podjąć decyzję.

Miejsce

Chyba nie muszę opisywać jak nienaturalne jest takie otoczenie na spotkanie z dziećmi. W ogóle jak nienaturalne jest to miejsce do czegokolwiek poza przekładaniem dokumentów! Wyobraź sobie nawet siebie i dobrego znajomego. Żadnego zatargu nie mieliście, ale wyjechał na 3 lata. Wraca i umawiacie się pogadać. Ale siedzicie przy jakimś maleńkim niskim stoliczku, na w cholerę niewygodnych krzesłach, w pokoju w urzędzie w obecności obcej kobiety siedzącej do was przodem. I co, jak myślisz, jak klei się rozmowa ze starym dobrym znajomym? A teraz zamiast tego znajomego w tym miejscu znajdują się dzieci izolowane i z pranym mózgiem.

Czy te kobiety, w instytucji zwanej Centrum Pomocy Rodzinie, naprawdę tak ciężko sobie wyobrazić absurd tej sytuacji?!? I to one po części fundują ten stres, w dużej części one. Naprawdę nie można tego choć lekko inaczej zaaranżować?

Jak to miejsce wyglądało w moim przypadku? Obstawiam, że większość miejsc wygląda podobnie. Zwłaszcza, że to przecież miejsce z nazwy dedykowane pomocy, bo przecież to Centrum Pomocy Rodzinie a nie jakieś przypadkowe. Dodatkowo to był nowy albo po totalnym remoncie budynek. Chyba nawet w ogóle nowy. Czyli nie jakiś stary zapyziały budynek, w którym w ogóle „nic się nie da zrobić”. Nowy, duży budynek. I mimo tych wszystkich szans jak to wyglądało? Najbliższe skojarzenie mam do starych komend policji – długi ciasny korytarz, małe pokoje biurowe z jednym biurkiem pod oknem i szafami. Też jak typowy układ w urzędach gminy. Na końcu tego długiego i ciasnego korytarza 2 czy 3 krzesła. Przypadkiem żeby nie za dużo. I jak petent czekasz pod drzwiami, bo już czas. Nawet gdybyś czekając chciał stanąć w odrębnej przestrzeni by nie przebywać z byłą partnerką/partnerem – tej przestrzeni po prostu nie ma.

W tym pokoju, który jest pokojem spotkań z dziećmi… z dziećmi, dodam, w każdym wieku, co się znajduje? Miałem „przyjemność” w tej instytucji odwiedzić z dziećmi dwa takie pokoju. Niczym się nie różniły, czyli też nie kwestia przypadku. Przy drzwiach maleńki stoliczek. Mniej więcej taki jak jakiś kawowy, niski stolik. Krzesła – dwa, trzecie musiałem organizować. W OZSS chociaż są jakieś pozory, jakieś książki dla dzieci, jakieś stare gry planszowe, maskotki, cokolwiek. W Centrum Pomocy Rodzinie w miejscu przeznaczonym do spotkań jest… …jest regał z segregatorami urzędniczymi i innymi tego typu. Nic dla dzieci w jakimkolwiek wieku. Klimat biura, najbliższy klimatowi pokoju zeznań na komisariacie. Pod oknem biurko. Jedno. Przy tym biurku siedzi tyłem do okna, przodem wprost na ciebie patrząc „urzędnik”. Nawet usiąść nie da się komfortowo.

Przyznasz, że miejsce sprzyja otwartej, szczerej rozmowie, nawiązaniu relacji, czy choćby miłemu spędzeniu czasu, prawda? Tym miłym paniom pozbawionym wyobraźni życzyłbym by przynajmniej każda ich randka wyglądała w taki sposób.

Wsparcie

W każdej sytuacji można postąpić mniej lub bardziej właściwie. Można się wykazać empatią i próbą wsparcia albo wręcz przeciwnie. Tutaj licz na „wręcz przeciwnie”.

Gdy już odczekaliśmy całą rodziną czas pod drzwiami i już zaczęła upływać ta wyczekana od wielu miesięcy godzina spotkania to jakoś kobiety nie planowały jej rozpocząć. W końcu grzecznie, choć pewnie już nieco poirytowany tym wsparciem na starcie, spytałem czy może moglibyśmy już zacząć. I wyszło w pełni przygotowanie pań do tematu, chęć wsparcia i empatia. W sumie, jak teraz to piszę, to samemu mi ciężko uwierzyć, że to się zdarzyło, że taki był obrót spraw, ich decyzje.

Otóż, nie, nie mogę wejść do pokoju z dziećmi (bez matki, rzecz jasna, na szczęście wyrok zawierał postanowienie, że to ja sam spędzam tę godzinę z dziećmi + „urzędniczka”) i w obecności „urzędniczki” z nimi spędzać tej godziny. Dlaczego nie mogę? A bo nie dojechał kurator. Jakiż kurczę kurator?! W postanowieniu sądu nie ma słowa o kuratorze. I tak, tu już nie ukrywanie się zirytowałem na kobietę przekazującą mi te bzdury. A jeśli nawet miał być teoretycznie ten kurator – to czym różni się moje stanie z dziećmi na korytarzu od tego, że w pokoju bym z nimi usiadł? To może proszę pani przynajmniej usiądziemy w pokoju przy tym stoliku aby tak nie stać na tym korytarzu? Nie, nie można, bo nie ma kuratora… Przypomnę, że w żadnym stopniu nie mam ograniczonej władzy rodzicielskiej (P.S. matka ma, postanowieniem tego samego sądu). Po mojej irytacji i wytłumaczeniu kobiecie, że jest w błędzie, pokazaniu postanowienia sądowego (a nie musiałem go mieć przy sobie – rodzic alienowany wszystkie takie dokumenty po prostu ma zawsze)… zamiast zrobić jak w postanowieniu, które widzi, to postanowiła próbować dodzwaniać się do sądu by potwierdzić to co widzi na dokumencie. Tak minęło ponad 20 minut tej godziny. Godziny, dla której wziąłem dzień wolny w pracy i jechałem do innego powiatu.

Takie kompetencje, i chęć wsparcia.

Zanim pójdziesz…

W każdej grupie społecznej znajdą się wyjątki, także te pozytywne. Spróbuj, może to ty masz szczęście. Zadzwoń do tego wyznaczonego miejsca, umów się wcześniej. Poproś by pokazali ci pomieszczenie gdzie odbywają się te spotkania z dziećmi. Jeśli to zwykły pokój biurowy – szkoda czasu na dalsze pytania. Jeżeli jednak sam pokój spotkań cię zaskoczy pozytywnie – jest szansa, że ktoś w tej instytucji myśli jednak o dzieciach, o rodzinie a nie tylko o przekładaniu dokumentów i odbieraniu pensji.

Zapytaj o to co wiedzą o Twojej sprawie, czy znają choć podstawowe fakty jak np. wiek dzieci, albo to że w ogóle nie widzisz dzieci od np. 2 lat. W moim przypadku kobiety bez krępacji odpowiedziały mi, że absolutnie nic nie wiedzą o mojej rodzinie, zero, jedynie datę kiedy mamy przyjść. Musisz przyznać, że tak szczera odpowiedź obnaża zainteresowanie sprawą, to niesamowite zaangażowanie by pomóc.

Jeśli już zbierasz szczękę z ziemi, bo jest pokój dostosowany do spotkań z dziećmi, pracownicy tej instytucji wiedzą w ogóle o sprawie, w której to mają pomóc, a przynajmniej uczestniczyć – możesz delikatnie podpytać czy słyszeli o zjawisku alienacji rodzicielskiej, czy może słyszały chociaż kiedyś, że jeden z rodziców może robić pranie mózgu dziecku by nastawiać je przeciw drugiemu. Jeśli dopuszczają taką myśl do siebie – rozważyłbym czy może jednak to spotkanie z dziećmi ma sens. Jeśli powyższą odpowiedzi są negatywne – odpuść. Proszę zrób to dla siebie i dla dzieci.

Jedną z bardziej bulwersujących „składowych” tego całego zdarzenia, które zafundowało mi i dzieciom Centrum Pomocy Rodzinie było trzymanie skonfliktowanej rodziny na jednej ciasnej przestrzeni pod drzwiami – byłej żony z byłym mężem, z dziećmi, pod drzwiami, bo przecież już czas, bo może zaraz łaskawie osoby z typową urzędniczą mentalnością pozwolą wejść do środka. Przecież ludzie, którzy tam przychodzą nie są w stanie śpiewania wspólnie radosnego kumbaya. Nie wiem czy trzeba jakieś wybitnego poziomu inteligencji by się tego domyślić, jak także tego jaki stresujący wpływ ma to co najmniej na dzieci. Ustal jak widzą ten czas, czy nie będzie trzymania rodziny pod drzwiami, czy może możliwe jest zaczekanie w osobnej przestrzeni i ktoś wyjdzie zaprosić, jak widzą uniknięcie konfliktowego spotkania przy dzieciach.

I co dalej…?

Teraz pomyśl jak zaplanujesz ten czas z dzieckiem. Przygotuj się na najmniej 5 wariantów spędzenia tego czasu, odmowę każdej propozycji. Bardzo mocno sugeruję prawie zero rozmów. Takie okoliczności. Jak rozmowa to o czymś zupełnie neutralnym. Zadaj dziecku jakieś pytania ogólnikowe, ale wyłącznie na pokaz przed słuchająca osóbką-urzędasem od pomocy, że się interesujesz co w szkole czy coś. Wciągnij dziecko w jakąś grę planszową, jakąś zabawę, na której się skoncentruje. Coś na tyle ciekawego, że będzie miało szansę zapomnieć o cyrku, w którym się właśnie znalazło, ale na środku areny.

Jeżeli zdecydujesz zaoszczędzić tego dzieciom i sobie – sugerowałbym jedynie dać znać wcześniej do tego ośrodka, do alienatora pro forma, opcjonalnie do sądu – że ze względu na dobro dzieci nie zamierzasz brać w tym udziału ze względu na to co ustaliłeś z tym ośrodkiem.

Tak na koniec…

Możesz na wstępie pomyślałaś/eś, że czuję się strasznie urażonym, egocentrycznym, małym żuczkiem, że uważam, że matka przyprowadziła dzieci tylko po to by zatryumfować i mnie upokorzyć. Fakty są takie, że wszystkie inne postanowienia sądu skutecznie ignoruje. Że matka robiła już od 3 lat wszystko abym nie widział dzieci. Przed pierwszym wyznaczonym spotkaniem obstawiałem, że nie przyprowadzi dzieci, nie zjawi się. Stawiałem na to niewiele ponad 50%, bo miałem przekonanie, że uzna to za okazję do udowodnienia swojej wyższości, udowodnienia sukcesu alienacji rodzicielskiej. Nie pomyliłem się. Zjawiła się z dziećmi i rozegrała to tak by właśnie na zewnątrz, dla postronnych mało bystrych, wyglądało to tak jak to zaplanowała.

Drugie czy trzecie spotkanie – udało się przełamać jakieś lody, zaangażować synów. Na tyle zaangażować w grę, zajęcia, że młodszy ewidentnie zapomniał, że z matką ma ustalone, że ma wcześniej wyjść, po jakim czasie przerwać spotkanie, o której godzinie. To było tak ewidentne dla dorosłego… no jednak dzieci w tym wieku aż tak blefować, grać nie umieją. Jak spytał która godzina, nagle się zerwał, gra momentalnie przestała go interesować, wypowiedział wcześniej przygotowany powód, dla którego akurat już „musi / chce” wyjść wcześniej, zerwał się i zebrał. Każde spotkanie skończyło się przed czasem na prośbę dzieci wypowiedzianą do siedzącej w pokoju „urzędniczki”. Brzmiało to tak samo spontanicznie jak chyba znane tu wszystkim nagranie z „back stage” (nagrywane przez matkę alienatorkę), jak moi synowie są szkoleni, tresowani co mają powiedzieć panu policjantowi gdy przyjdzie. Co sugeruję, co zrobiłem? Podpytaj dlaczego, chwilę drąż temat. Choćby po to by mało bystra „urzędnik” to wychwyciła może, że coś jest ustawką. Odpuść, podziękuj dzieciom za wspólny czas i niech idą do alienatora czekającego pod drzwiami.

P.S. Nie publikowałem tutaj przez bardzo długi czas. Wiem. Mentalnie bardzo zdystansowałem się do tego syfu. Mam też przekonanie, że globalnie w zakresie problemu alienacji rodzicielskiej nic się w kraju nie zmieni. Ale opublikuję od czasu do czasu sugestie tego pokroju. Bo problem alienacji nie zniknie.

Ojciec

4 komentarze/y do “Spotkania z dziećmi w pokoju pod nadzorem

  1. Dzięki, że napisałeś. Pomysł z praktycznymi wariantami, bez pustej i zwykłej rozmowy. I opisy wystudiowanych reakcji czy pilnowania czasu. Też to miałem, ból jak cholera. Ciężko ciągnąć też rozmowę, gdy nie ma normalności, swobodnej, naturalnej otwartości w relacji z dzieckiem. Dostaje się przeważnie napięcie i zamknięcie. Dlatego te momenty, które opisujesz, jako swoiste przebłyski „zwykłego” dziecka spędzającego po prostu z rodzicem są jak piękne i pamiętne. A inne to syf, dlatego dystans to jest rozwiązanie.

    Od pół roku chodzę na terapię na Staszica z byłą żoną, na którą ona zgodziła się po półtora roku próśb, pism na policję i rozmów z kuratorami. Czas pokaże. Na razie wciąż bardzo rzadko mam kontakt z córką i czasami mam wrażenie, że dla niej to wygodne przyjść pogadać za moją kasę, a policaja i prawo już jej nie cisną. Widzę też powrót do tego, co było przed sprawami sądowymi z 2020-2022, a co chciałem zmienić: ona decyduje o wszystkim, a ja jestem petentem i muszę z zasłużyć na czas z córką. Sprawy sądowe, choć wygrane, nic w praktyce nie zmieniły, jak jest niechęć matki/babci. Tak jak piszesz w post scriptum.

  2. Pomogłeś mi pisząc bloga, dałeś mi kilka rad, kontakty do kursów które wykorzystałem. Dzięki za to, w mojej sprawie pomaga mi Pani mecenas która wierzy w sprawiedliwość. Ja nie wierzę. Ale mam siłę. Dobrze mieć kogoś obok siebie kto wierzy. Jeszcze raz dziękuję Ci za tego bloga. Wierzę też, że w Twojej sprawie będziesz miał kiedyś Sąd który widzi i brzydzi się zagraniami matki.

    1. Cześć! Bardzo mi miło, że mogłem coś pomóc. Taki był mój cel zakładając tę stronę. Ja już nie ganiam do sądu, bo i nie mam po co (poza nakazami zapłaty wynikającymi z zagrożenia nakazem zapłaty i nie-kontaktami). Powodzenia!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *